Recenzja.
Mock, Marek Krajewski, kryminał, Cykl: Eberhard Mock, tom 6, wyd. Znak 2016, str. 400.
Wrocław, rok 1913.
Wrocław, rok 1913.
Młody wachmistrz kryminalny Eberhard Mock może stracić wszystko. Dał się wplątać w obyczajowy skandal, grozi mu wyrzucenie z policji. Nie może pogrzebać kariery, zbyt wiele ma do stracenia. Z wściekłą determinacją rzuca się w wir śledztwa, które jest boleśnie nieprzewidywalne – albo ocali jego karierę, albo doprowadzi go do upadku.
W Hali Stulecia znaleziono nagie ciała czterech gimnazjalistów. Nad nimi niczym makabryczny Ikar wisi trup mężczyzny ze skrzydłami u ramion. Czy to zbiorowe samobójstwo, a może rytualny mord? Kto jest winny? Żydzi? Masoni? Mock nie przypuszcza nawet, że ta sprawa otworzy przed nim najmroczniejsze zakamarki ludzkiej duszy. I sam przekona się, że w jego zawodzie nie ma miejsca ani na zaufanie, ani na litość.
Jak inne kryminały Krajewskiego mi się podobały tak Mock mnie rozczarował. I nie pomogło osadzenie miejsca akcji we Wrocławiu i czasu akcji w 1913 roku. Śledztwo jest tak nudne, monotonne i nijakie,że ciężko mi było przebrnąć przez kolejne jego etapy. Brakowało mi elementu zaskoczenia. Za mało było zwrotów akcji i dreszczyku emocji towarzyszącemu kryminałowi, a za dużo opisów miasta,jego szczegółowej topografii, architektury, i innych tego typu wstawek, za dużo tu politycznych intryg. Główny bohater też mnie do siebie nie przekonał. Książka nie wzbudziła we mnie jakichkolwiek emocji, tak samo jak odkrycie sprawcy. W pewnym momencie zaczęła mnie już tak męczyć, że starałam się ją czytać jak najszybciej,byleby to mieć już za sobą. Na plus mogę ocenić okładkę. Mimo dobrych chęci, Mocka nie mogę polecić.
Komentarze
Prześlij komentarz