Recenzja książki.

Winnica Rose, Kayte Nunn, powieść obyczajowa, wyd. Burda Książki 2016, str. 320.

Ucieczka na koniec świata miała uleczyć złamane serce. Stała się początkiem tego, na co czeka się całe życie.
Rose uwielbia gotować, a francuską kuchnię ma w małym palcu. Gdy jednego dnia traci chłopaka i pracę, jest zupełnie załamana. Nic jej nie trzyma w Londynie, korzysta więc z oferty złożonej przez brata - w Australii może zająć się domem właściciela winnicy. Oferta jest z małym haczykiem. Na miejscu Rose ma wykonać dla brata dodatkowe, tajne zadanie.
Mark świetnie zna się na winie. Od miesięcy rozpaczliwie próbuje ocalić od upadku swoją własną winnicę, której poświęcił całe życie. Jego żona wyjechała z kochankiem i zostawiła go z małymi dziećmi. Dlatego Mark szuka kogoś, kto ogarnie domowy chaos. Tak trafia na Rose.
Dzieliło ich wszystko. Pół świata. 10 lat różnicy wieku i życiowe plany. Czy te dwa złamane serca w ogóle mogą do siebie pasować? Czy Rose zdecyduje się wykonać to, po co naprawdę przyjechała do Australii? I co zrobiłby Mark, gdyby się o tym dowiedział?
Jak na debiut książka nie jest zła. 
Mam jednak parę uwag. Przede wszystkim zbyt dużo opisów, przez co w kilku momentach dosłownie wieje nudą, oraz zbyt powolna akcja. Jeśli chodzi o styl pisania to muszę z żalem przyznać, że widać było lekkie braki warsztatowe, przez co raziły mnie niektóre sformułowania użyte przez autorkę. Sama historia jest dosyć ciekawa, ale takich jak ta czytałam już wiele. Nic mnie w tej książce nie zaskoczyło, ot przeczytałam i po chwili już o niej zapomniałam.


Komentarze