Nowe opowiadanie.
,,Mazurska przygoda"
Rozdział I.
Od pewnego czasu Jacek nie mógł skoncentrować się na pracy, łatwo się rozpraszał, jego myśli biegły gdzieś przed siebie. Jednym słowem w głowie miał chaos. Czym było to spowodowane? Nadmiarem obowiązków, stresem a może problemami osobistymi? Nie wiadomo. Z każdym dniem coraz bardziej pogrążał się w marazmie. Może przydałby mi się urlop? Pomyślał, gdy w kolejny poniedziałek niechętnie wychodził do pracy. Na myśl o długich godzinach spędzonych w dusznym biurze poczuł wewnętrzną niechęć. Jest pełnia lata a ja zaharowuję się jak ten przysłowiowy wół, podczas gdy inni leżą sobie na plaży z książką w ręku. Jego przystojną twarz zdobił grymas złości. Jacek czuł, że znalazł się na granicy wybuchu. Agresja z jaką reagował na przemęczenie wkraczała na niebezpieczne tory. Dzisiaj poproszę szefa o kilka dni wolnego, zdecydował nim przekroczył próg firmy.
Od pewnego czasu Jacek nie mógł skoncentrować się na pracy, łatwo się rozpraszał, jego myśli biegły gdzieś przed siebie. Jednym słowem w głowie miał chaos. Czym było to spowodowane? Nadmiarem obowiązków, stresem a może problemami osobistymi? Nie wiadomo. Z każdym dniem coraz bardziej pogrążał się w marazmie. Może przydałby mi się urlop? Pomyślał, gdy w kolejny poniedziałek niechętnie wychodził do pracy. Na myśl o długich godzinach spędzonych w dusznym biurze poczuł wewnętrzną niechęć. Jest pełnia lata a ja zaharowuję się jak ten przysłowiowy wół, podczas gdy inni leżą sobie na plaży z książką w ręku. Jego przystojną twarz zdobił grymas złości. Jacek czuł, że znalazł się na granicy wybuchu. Agresja z jaką reagował na przemęczenie wkraczała na niebezpieczne tory. Dzisiaj poproszę szefa o kilka dni wolnego, zdecydował nim przekroczył próg firmy.
Udało się! Jacek nie
posiadał się ze szczęścia. Dostał urlop. Nie musiał dłużej
tkwić w swoim ciasnym biurze i wklepywać danych w klawiaturę
komputera. Ulga z jaką odetchnął, gdy opuścił budynek firmy była
ogromna. Dawno tak nie cieszył się z wolnego, o ile w ogóle. Chyba
faktycznie wpadał w pracoholizm. Na szczęście w porę się
opamiętał. Trzeba gdzieś wyjechać, byle szybko. Postanowił, że
jeszcze tego samego dnia znajdzie w internecie ciekawy pensjonat i
wybierze się w krótką podróż. Gdy tylko znalazł się w domu,
wszedł do gabinetu i po włączeniu komputera wyszukał kilka
interesujących miejsc, które warto byłoby odwiedzić. Zadzwonił,
wypytał o szczegóły i wybrał jeden, bardzo obiecujący pensjonat
na Mazurach. Słońce, jezioro, las, łąki tego mu było trzeba.
Tylko on, natura i nic więcej. Tak, zdecydował, tylko w ten sposób
uda mi się zrelaksować i naładować baterie. Spakował
najpotrzebniejsze rzeczy i nie oglądając się za siebie wsiadł za
kierownicę swojego mercedesa i ruszył w drogę. Podróż minęła
zadziwiająco szybko, trasa była dosyć uczęszczana a mimo to udało
się Jackowi ominąć korki. Tuż przed wieczorem pojawił się w
pensjonacie. Miejsce to od razu przypadło mu do gustu. Niewielki,
drewniany dworek. Spokojna okolica, nieopodal las, jezioro w zasięgu
wzroku, świeże powietrze i słońce. Tak, tego mi było potrzeba.
Jego dumania przerwało wyjście właścicielki pensjonatu, która
okazała się być kobietą po trzydziestce, przystojną, z długimi
ciemnymi włosami. Miała miły, przyjazny uśmiech wzbudzający
sympatię od pierwszej chwili. Ale największe wrażenie robiły jej
oczy w kolorze chabrów. Intensywnie niebieskie, przyciągające jak
magnes. Jacek poczuł dziwny niepokój, jakby miał motyle w
brzuchu. Zaskoczony swoją reakcją starał się nie gapić jak sroka
w gnat na piękną właścicielkę i zachować w miarę obojętny
wyraz twarzy. Kobieta podeszła bliżej i wyciągając do niego dłoń
przedstawiła się:
- Marcelina Zasielska.
Jestem właścicielką pensjonatu. Miło mi pana gościć u nas.
Zapraszam do środka. Proszę wchodzić, pokój już na pana czeka.
- Jacek Andrut. Miło
mi również. Ukłonił się i tłumiąc uśmiech ruszył w ślad za
energiczną Marceliną.
Wnętrze pensjonatu
zrobiło na gościu niemałe wrażenie. Zapach drewna, płynu do
podłóg i kwiatów begonii mieszał się ze słodkim zapachem
lawendy, która stała w kilku doniczkach na kominku. Sala do której
weszli była połączeniem kuchni z jadalnią, dosyć obszerna, ale
przytulna. Dominowały kolory stonowane, beż i szarość, zostało
to przełamane pastelowymi dodatkami i kwiatami. Bielone meble w
stylu wiejskim dopełniały całość.
- Pana pokój znajduje
się na piętrze – powiedziała Marcelina, z uwagą obserwując
reakcję gościa – proszę za mną, panie Jacku. Weszli po schodach
na piętro i zatrzymali się przy pierwszych drzwiach znajdujących
się po lewej stronie korytarza. Marcelina otworzyła drzwi kluczem,
po czym gestem zachęciła gościa i oboje weszli do środka. Pokój
był średnich rozmiarów, urządzony skromnie, ale stylowo.
Dominował jasny kolor, kawy z mlekiem, na jednej ścianie znajdowała
się brązowa tapeta ze jasnym wzorem, przy tej ścianie znajdowało
się łóżko z metalowym zagłówkiem, przykryte beżowym kocem. Pod
oknem stał mały stoliczek, obok krzesło. Na podłodze chodnik w
paski, na przeciwległej ścianie od łóżka znajdowała się
obszerna szafa i komoda. Jackowi pokój przypadł do gustu, był taki
jak oczekiwał. A widok z okna zachwycał. Zieleń drzew, morski
odcień jeziora, mieniącego się w słońcu. Cóż chcieć więcej.
- Bardzo mi się tutaj
podoba – odrzekł. - Myślę, że będę się dobrze czuł w tym
miejscu. - A jak jest z posiłkami?
- Rano od ósmej do
dziesiątej wydajemy śniadania na tarasie, albo jak kto woli w
jadalni, obiad jest zwykle od trzynastej do czternastej trzydzieści
a kolacja o osiemnastej. Oczywiście wszystko wliczone jest w cenę
pobytu. Łazienka dla gości znajduje się na końcu korytarza, jest
tam prysznic i wanna, jak to woli. Gdyby czegoś było potrzeba
chętnie służymy pomocą. W pobliżu pensjonatu znajdzie pan wiele
ciekawych miejsc do odpoczynku, można wybrać się na spacer do
pobliskiego lasu lub nad jezioro. Jest tam wypożyczalnia kajaków,
motorówek. Organizujemy też piesze i rowerowe wycieczki po
okolicy.
- Bardzo dziękuję,
pani Marcelino. Napewno skorzystam z tych wszystkich atrakcji, ale
najpierw chciałbym się odświeżyć po podróży.
- Oczywiście, jak pan
odpocznie proszę zejść na kolację.
- Dziękuję.
Marcelina zeszła na
parter. Jacek rozpakował walizkę i wziąwszy ręcznik i mydło
ruszył do łazienki. Po dziesięciu minutach był wykąpany i pełen
energii. Przebrał się w luźny podkoszulek i jeansy i zszedł na
dół na kolację. Pierwsze co poczuł to zapach duszonego mięsa,
jego żołądek fiknął koziołka i zaczął domagać się
pożywienia.
- Jeśli gotuje pani
tak jak wygląda to jestem gotów się z panią ożenić –
powiedział nim pomyślał.
- Nie wiedziałam, że
z pana taki pochlebca – odrzekła rumieniąc się jak nastolatka i
odwracając w jego stronę.
- Zwykle nie jestem
taki bezpośredni. Nie poznaję samego siebie. Może to powietrze
mazurskie ma na mnie taki wpływ – odrzekł i wyszczerzył zęby w
uśmiechu, który miał zamaskować jego zmieszanie. Marcelina chyba
miała nad wyraz dobre poczucie humoru, bo nie tylko nie obraziła
się ale co więcej podjęła grę, zastanawiając się co kieruje
jej gościem. Rzadko bowiem słyszała komplementy od zupełnie
obcych jej mężczyzn. Nie każdy z nich był też tak interesujący
jak jej nowy gość.
- Komplemenciarz z
pana. Prawdę mówiąc, nie podejrzewałam pana o to. Wygląda pan na
spokojnego, zrównoważonego mężczyznę.
- Bo taki jestem
niestety. Nudny, zwyczajny facet, który cały dzień ślęczy nad
biurkiem – rzekł z rozbrajającą szczerością.
- Niech pan nie będzie
taki surowy dla siebie. A teraz proszę siadać, bez gadania. Jak pan
zje pożywny posiłek od razu panu przejdzie to ponuractwo i
narzekanie. Więcej optymizmu, panie Jacku, szkoda życia na to.
- Jest pani aniołem,
Marcelino. Przeszedł niechcący na ty, czego ona najwyraźniej nie
zauważyła, zajęta nakładaniem solidnej porcji gulaszu na talerz.
Do tego gruba kromka żytniego chleba i gorąca, mocna herbata.
Postawiła to wszystko przed Jackiem, życząc mu smacznego, po czym
oddaliła się tłumacząc, że musi posprzątać na tarasie. Gdy
Marcelina wyszła Jacek pochylił się nad talerzem i zaczął
posilać. Niebo w gębie, taka była jego pierwsza myśl, ambrozja
smaku. Dawno nie jadł niczego tak dobrego, a był to przecież
najzwyklejszy gulasz. Co za kobieta, pomyślał, i wrócił do
jedzenia. Gdy kończył posiłek zjawiła się gospodyni, niosąc
naręcze prania.
- Smakowała panu
kolacja? - zainteresowała się.
- Była wyśmienita –
pochwalił – jest pani znakomitą kucharką Marcelino.
Roześmiała się. -
Oj, panie Jacku, jaki pan miły, że tak mówi. - Toć to przecież
najzwyklejszy gulasz. Żadne tam wymyślne danie. Widocznie był pan
bardzo głodny, że tak panu smakowało.
- Marcelino, bardzo
pani skromna. Nie docenia się pani. Znakomicie pani gotuje, aż
dziwne, że nie ma pani męża.
Ale ze mnie głupiec, pomyślał, widząc jak na jej policzki występuje rumieniec wzburzenia.
Ale ze mnie głupiec, pomyślał, widząc jak na jej policzki występuje rumieniec wzburzenia.
- Przepraszam. Nie
powinienem był tego mówić - rzekł skruszony.
Zmrużyła oczy. Wzięła głęboki oddech i jakoś
zdołała się opanować. Chłodnym, niemal wyniosłym głosem
odparła.
- Miałam męża.
Jestem wdową, niestety. Mój mąż zginął w wypadku półtora roku
temu. Po czym opuściła jadalnię.
Jacek poczuł się jak
skończony idiota. Zraniłem ją. Poczuł się okropnie, cały jego
doby humor szlag trafił. Kretyn, skończony kretyn, że też się
nie ugryzłem w język.
*
Komentarze
Prześlij komentarz