Kolejny fragment nowego opowiadania.
,,Mazurska przygoda"
Rozdział II.
Rozdział II.
Gdy Jacek zszedł rano
na śniadanie w jadalni nie było żywego ducha. Ciekawe, czy oprócz
mnie ktoś jeszcze gości w pensjonacie, zastanawiał się, zważywszy
na ciszę jaka tutaj panuje. Choć z drugiej strony, właśnie
dlatego zdecydował się na to miejsce skuszony spokojem, pięknem
okolicy i samym pensjonatem. No i właścicielka. Na wspomnienie
Marceliny poczuł dziwną tęsknotę. I zawstydzenie powodowane swoim
wczorajszym zachowaniem. Jacek doszedł do wniosku, że musi jakoś
naprawić swoje faux pas, nie wiedział jeszcze jak, ale zrobi
to napewno. Swobodnym krokiem wyszedł na taras pensjonatu i
zapatrzył się przed siebie. To był zachwycający widok. Poranne
promienie słońca delikatnie pieściły przejrzystą taflę jeziora,
ptaki śpiewały w zagajniku nieopodal, zieleń drzew i zapach
kwiatów dopełniały ten idylliczny obraz. Cisza, spokój, tak tutaj
mogę odpocząć. Odetchnął głęboko, po czym ruszył w stronę
jeziora. Spacer przed śniadaniem podsyci mój apetyt. Jak pomyślał
tak zrobił. Szedł spokojnym krokiem, jezioro z każdą chwilą
przybliżało się. W powietrzu unosił się jego niepowtarzalny
zapach. Wszystkie napięcia z ostatnich tygodni powoli opadały.
Jacek przystanął i rozejrzał się po okolicy. Dostrzegł kilka
żaglówek poruszających się na falach porannego podmuchu wiatru.
Ten piękny obrazek zasługiwał na uwiecznienie. Jacek pożałował,
że nie zabrał ze sobą aparatu. Mógłby zrobić kilka zdjęć i
oglądałby je potem w deszczowe, jesienne wieczory. Postanowił, że
po śniadaniu wybierze się na spacer po okolicy. I zabierze aparat.
Spojrzał na zegarek, dochodziła dziewiąta. Wrócił więc do
pensjonatu i rozejrzał się za właścicielką. Niestety, nigdzie
jej nie było. Natomiast na stole pojawiło się śniadanie. Kawa w
dzbanku, talerzyk z masłem, świeżym pieczywem, pomidory, biały ser, wędlina. Zasiadł więc do stołu i sięgnął po
znajdujące się na nim smakołyki. Kończył już śniadanie, gdy
weszła Marcelina. Dziś ubrana była w obszerną białą sukienkę
do kostek. Włosy związała w warkocz. Wyglądała młodo i świeżo.
- Dzień dobry panie
Jacku. Jak się panu spało na nowym miejscu? - zagaiła,
ale w jej głosie nie było wczorajszej serdeczności, a jej uśmiech
był jakby wymuszony.
To wszystko moja wina,
zganił się w duchu Jacek.
- Dziękuję, bardzo
dobrze. Spałem jak niemowlę – uśmiechnął się i podniósł z
krzesła. - Pani Marcelino, chciałbym przeprosić za moje wczorajsze
zachowanie. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Nie powinienem był tego
mówić – dodał poważnym tonem. - Nie chciałem pani zranić.
- Panie Jacku, nie
gniewam się na pana. Skąd mógł pan wiedzieć. Ja też
niepotrzebnie zareagowałam tak emocjonalnie. Zapomnijmy o tym, co
się stało.
- Bardzo pani
wspaniałomyślna. Dziękuję za wyrozumiałość. Postaram się na
przyszłość unikać zbędnych komentarzy. Raz jeszcze przepraszam.
Uśmiechnęła się. I
tym razem był to radosny uśmiech. Chabrowe oczy rozbłysły. Jacek
patrzył w nie jak urzeczony. Potrząsnął głową żeby wyrwać się
z zauroczenia i zapytał:
- Jak pani sobie radzi
sama z tym wszystkim? - ogarnął wzrokiem cały pensjonat. - Musi
być pani bardzo zorganizowaną kobietą. Szczerze podziwiam, nie
wiem czy ja umiałbym poradzić sobie z tyloma obowiązkami –
starał się by zabrzmiało to jak podziw. Bo naprawdę zaczął
coraz bardziej podziwiać Marcelinę.
- Na początku, gdy mąż
zginął, było mi bardzo ciężko. Zostałam sama z wielkim
pensjonatem, przez chwilę zastanawiałam się czy go nie sprzedać.
Ale rodzina i przyjaciele zaoferowali pomoc i jakoś to ruszyło
dalej. Po pewnym czasie zdałam sobie sprawę, że zapominam o bólu,
gdy zajmuję się pracą.
- To prawda, że praca
i obowiązki odwracają naszą uwagę od trosk i zmartwień –
przyznał jej rację. - Trzeba tylko pamiętać, że nie samą pracą
człowiek żyje i znaleźć czas na odpoczynek i na przyjemności.
- A jakie ja mogę mieć
przyjemności? - uśmiechnęła się z goryczą. Marcelina była
realistką. - Wie pan, jak to jest, człowiek z czasem przyzwyczaja
się do samotności – popatrzyła gdzieś w przestrzeń przed
siebie nostalgicznym spojrzeniem.
- Przecież przed panią
jeszcze całe życie. Jak to mówią coś się kończy żeby zrobić
miejsce czemuś nowemu. Lepszemu.
- Filozof z pana –
uśmiechnęła się delikatnie. - Może i ma pan trochę racji, ale
ja myślę, że życie jest niesprawiedliwe. Najpierw nam coś daje,
a później to odbiera – w jej głosie pojawiło się wiele goryczy
i żalu.
Jacek bardzo chciał ją
jakoś pocieszyć, ale z drugiej strony nie chciał też znowu
popełnić jakiejś gafy. A przy Marcelinie zdarzało mu się to
zadziwiająco często. Domyślał się tylko ile bólu i łez kobieta
musiała wylać po stracie męża. Chciał ją przytulić, ale gdy
zrobił krok w jej stronę ona wycofała się.
- Muszę wracać do
swoich obowiązków. Przepraszam, że zawracam panu głowę swoimi
problemami. Jest pan na urlopie i przyjechał wypocząć, a nie
słuchać moich narzekań – po czym nie czekając na jego reakcję
wyszła z jadalni.
Pół godzinę później
Jacek szedł już żwawym krokiem w stronę jeziora. W plecaku niósł
kanapki, wodę mineralną, ulubioną powieść Zafona, koc i aparat
fotograficzny. Wiedział, że długi spacer na świeżym powietrzu
dobrze mu zrobi. A pogoda do pieszych wędrówek była idealna.
Słońce świeciło wysoko na niebie, błękit nieba zasnuwały tylko
pojedyncze białe obłoki, lekki wietrzyk przynosił ze sobą zapach
kwiatów i ziół z łąki nad zagajnikiem. Jezioro, które
znajdowało się jakieś pół kilometra na prawo też wyglądało
tak, że zapierało dech. Liczne kajaki i żaglówki poruszały się
po jego przejrzystej tafli. Na małej plaży nad jeziorem rozłożyli
się zwabieni słońcem i piaskiem plażowicze. Jacek chłonął
całym sobą wszystko to, co znajdowało się w zasięgu jego wzroku.
Ani przez chwilę nie żałował, że tutaj przyjechał. Przystanął
i obejrzał się na pensjonat Marceliny. Dworek wyglądał pięknie i
swojsko. Był prześliczny z tymi drewnianymi kolumienkami przy
wejściu na taras i okiennicami. Na parapetach rosły kolorowe
pelargonie. Wokół dworku znajdował się przestronny ogród, w
którym rosły krzewy owocowe i warzywa, a przede wszystkim kwiaty.
Od nagietków, stokrotek i fiołków po tulipany i maciejkę.
Niewiele się zastanawiając Jacek wyciągnął z plecaka aparat i
zrobił kilka zdjęć dworku. Ten widok wart był uwiecznienia, uznał
później, gdy wieczorem przeglądał zrobione przez siebie zdjęcia.
Parę ujęć jeziora, zagajnik, łąka pełna kwiatów. Było tyle
pięknych miejsc, które musiały być sfotografowane. Po kilku
godzinach wędrówki po okolicy Jacek zdecydował, że czas na
odpoczynek. Usiadł w cieniu, pod wierzbą rosnącą na skraju
zagajnika, wyciągnął z plecaka kanapki i wodę, i zaczął się
posilać. Gdy skończył zdecydował, że wybierze się nad jezioro.
Miał ochotę z bliska poobserwować żaglówki. Ruszył więc żwawym
krokiem w tamtą stronę.
Komentarze
Prześlij komentarz