,,Złośliwość losu" - opowiadanie z humorem ;)
Prolog
Przez całe swoje życie Barbara udawała kogoś innego. Kogoś kim nie była. Zawsze starała się przypodobać innym, często robiąc to wbrew sobie. Ale potrzeba akceptacji i sympatii ze strony przyjaciół, znajomych czy rodziny była silniejsza. Kobieta nie pamiętała już żadnego momentu z czasów, gdy jeszcze była sobą. Były to tak rzadkie chwile jak rzadko trafia się główna wygrana na loterii. Gdy się teraz nad tym zastanowić to na niewiele to całe udawanie się zdało. Tłumiąc ciągle swoje prawdziwe uczucia i wyrażając opinie całkowicie niezgodne z tym, co tak naprawdę myśli Barbara doszła do wniosku, że nie zyskała tego czego tak naprawdę oczekiwała. Co więcej całe to udawanie zaczynało ją już irytować. Nienawidziła też swojego odbicia w lustrze, bo codziennie oglądała w nim obcą twarz. Twarz okrytą maską, którą ubiera każdego dnia od ponad dwudziestu lat. I nigdy by nawet nie przypuszczała, że za całe to udawanie los zemści się na niej w aż tak złośliwy sposób....
*
Barbara jak co rano ubierała się do pracy, gdy zadzwonił telefon.
- Halo?!
- Basia?! Stała się tragedia. Musisz do mnie przyjechać. Natychmiast! – usłyszała w słuchawce szloch swojej najlepszej przyjaciółki Renaty.
- Ale co się stało? Uspokój się i powiedz mi, co się dzieje – Barbara starała się nadać swojemu głosowi spokojny, rzeczowy ton, ale w głębi duszy poczuła irytację i niezadowolenie. Co tym razem mogło się stać?, pomyślała. Znała Renatę i wiedziała, że przyjaciółka wyolbrzymia najmniejszy problem do rangi katastrofy Titanica.
- Przyjedź, błagam proszę – rozszlochała się jeszcze bardziej Renata i przerwała połączenie. Barbara wpatrywała się w słuchawkę jakby po raz pierwszy ją zobaczyła. Nigdy jeszcze nie zdarzyło się żeby przyjaciółka pierwsza się rozłączyła. Dźwięk przerwanego połączenia otrzeźwił jednak Barbarę i kobieta zdecydowała niechętnie, że nie ma wyboru i musi przed pracą zajrzeć do Renaty i dowiedzieć się co za ,,nieszczęście” stało się tym razem, bowiem jej przyjaciółka miała w zwyczaju pakować się w przeróżne kłopoty co najmniej raz w tygodniu. Co było tym razem? Barbara nawet nie zamierzała zgadywać, próżny trud, bo Renata była nieprzewidywalna i mogła wpakować się w największą kabałę. Kobieta czym prędzej narzuciła na siebie płaszcz, na nogi włożyła pantofle pierwsze z brzega jakie stały w korytarzu, w locie chwyciła torebkę i klucze, i wybiegła z mieszkania. Co prawda była dopiero siódma rano, ale Barbara wiedziała, że nie zdąży do pracy na ósmą. Szósty zmysł podpowiadał jej, że tym razem przyjaciółka wpadła w większe tarapaty niż zwykle.
Już po pięciu minutach parkowała przed domem Renaty. Koleżanka mieszkała w małym jednorodzinnym domku z mężem Albertem i rozpieszczonym kotem – Samem. Barbara wysiadła z auta i szybkim krokiem podeszła do drzwi wejściowych, nacisnęła dzwonek i czekała. Nikt jednak jej nie otwierał. Zniecierpliwiona nacisnęła więc dzwonek raz jeszcze, po czym niewiele myśląc poruszyła klamką sądząc, że to i tak na nic, bo drzwi z pewnością są zamknięte. Ku jej zdziwieniu drzwi otworzyły się bez najmniejszego trudu. Lekko zaskoczona tym faktem Barbara weszła do środka.
- Renata? Halo? Jest tam kto? Jednak odpowiedziała jej cisza. Dziwne, pomyślała i ruszyła w stronę lewego skrzydła domu, gdzie mieściła się łazienka i sypialnia przyjaciółki oraz jej męża.
- Renata? Jesteś tam? - zapytała po czym lekko pchnęła uchylone drzwi do sypialni. To co ujrzała sprawiło, że o mało co nie zemdlała. Z jej gardła wydobył się krzyk tak przeraźliwy, że obudziłby chyba zmarłego. Długi, przeciągły wrzask. Barbara nie pamiętała jak długo krzyczała, sparaliżowana strachem nie mogła się ruszyć. Jedyne co w tej chwili nakazywał jej umysł to uciec, uciec stąd jak najszybciej i wymazać z pamięci ten potworny widok. To jakiś koszmar, to z pewnością mi się śni, powtarzała jak mantrę. Widziała jednak przed sobą tylko szkarłatną czerwień. Jej nogi jakby wrosły w podłogę, na przemian robiło jej się zimno to znów gorąco. Ręce drżały jej jakby miała delirium tremens a na czoło wystąpiły krople potu.
- Renata... - skrzek, który wydobył się z jej gardła ani trochę nie przypominał jej głosu. - Renata? - mówienie nadal przychodziło Barbarze z trudem. Zachwiała się i na drżących nogach podeszła do łóżka na którym leżała przyjaciółka ubrana w białą piżamę w błękitne kwiatki, jej długie jasne włosy były potargane i rozrzucone na poduszce. Na białej pościeli perliły się krople zaschniętej, szkarłatnej cieczy. Jakby krwi. Nie to jednak było najgorsze. Tym, co tak przeraziło Barbarę okazała się być twarz Renaty. A raczej tego co z niej zostało. Ciemnoczerwona plama, która zastygła w wykręconą grymasem maskę jak z horroru. Wtem stało się, coś od czego serce Barbary o mało co nie wyskoczyło z piersi a ona sama zachwiała się i potykając o brzeg dywanu omal nie przewróciła na podłogę. Renata poruszyła ręką a z miejsca gdzie kiedyś znajdowały się jej usta wydobył się ni to jęk ni to zawodzenie.
- Renata! Ty żyjesz? - zapytała zdławionym głosem Barbara wpatrując się w ,,twarz” przyjaciółki i w tym samym momencie usłyszała dzwonek do drzwi. Instynktownie zamarła wstrzymując oddech i czując równocześnie jak zaczyna brakować jej tchu. Tylko nie to pomyślała czując zbliżającą się znajomą słabość, tylko nie w tym momencie, była to jej ostatnia myśl nim ogarnęła ją ciemność.
*
Gdy Barbara ocknęła się z omdlenia pierwsze, co ujrzała to pochylającą się nad nią przystojną twarz Alberta – męża Renaty. Mężczyzna sądząc po wyrazie twarzy był poirytowany i wyraźnie wściekły. Jego brązowe oczy rzucały groźne błyski, szczękę miał zaciśniętą, głos lodowaty aż Barbara wzdrygnęła się jakby w pokoju nagle temperatura spadła o kilka stopni. Dopiero wtedy na tyle na ile było to możliwe doszła do siebie i rozmasowawszy potylicę próbowała jakoś zebrać myśli.
- Możesz mi wyjaśnić co się tutaj dzieje? Nawet na chwilę nie można was zostawić samych – oświadczył z naganą Albert – rozumiem jeszcze Renatę, ona zawsze była szalona i miała tysiące dziwacznych pomysłów na minutę, ale ty?
Wtedy Barbara zdała sobie sprawę z tego, że Albert patrzy na nią z niesmakiem i odrobiną odrazy, więc obrzuciła wzrokiem swoje ubranie, ale niczego podejrzanego ani dziwnego nie dostrzegła, za to jej dłonie umazane były w jakiejś zaschniętej, lepkiej, czerwonej mazi. Widząc to Barbarę aż zmroziło. Co ja właściwie tutaj robię? I co to za szkarłatna substancja na moich dłoniach? I po chwili przypomniała sobie telefon Renaty i to, co później tutaj zastała. Obejrzała się w stronę łóżka przyjaciółki i dostrzegła, że ta nadal leży w dziwnej pozycji, a na twarzy ma maskę jak z horroru. O ile to była maska a nie twarz Renaty. Barbara wzdrygnęła się i próbowała podnieść ale stanowczy ruch ręki Alberta uniemożliwił jej to.
- Nigdzie nie pójdziesz dopóki nie pomożesz mi pozbyć się tego paskudztwa – oznajmił Barbarze wskazując ręką leżącą na łóżku Renatę.
- Co? - zdziwiła się - Ale to przecież twoja żona? Czemu chcesz jej się pozbyć? - Barbara była w szoku. Nigdy by nie pomyślała, że spokojny i opanowany Albert jest w stanie bez mrugnięcia okiem pozbyć się jej przyjaciółki. A może to on ją tak urządził? - tłumiąc ogarniającą ją panikę zaczęła gorączkowo myśleć jakby tu uciec z tego najwyraźniej ogarniętego szaleństwem domu.
- Nie pomogę Ci pozbyć się Renaty – oznajmiła hardo patrząc na Alberta zimnym wzrokiem.
- Chyba to omdlenie na mózg ci padło – teraz to on popukał się palcem w głowę – masz mi pomóc nie pozbyć się Renaty, ale tego, co ma na twarzy.
- A co ona ma na twarzy? - udała zdziwienie Barbara.
- Tę swoją okropną, odmładzająca maseczkę malinową, która jak zaschnie po pięciu minutach to na amen. Renata wie, że gdy mnie nie ma w domu nie może jej nakładać, bo jak zwykle zapomina o zmyciu maseczki po kilku minutach. Przecież z nią jest gorzej jak z małym dzieckiem, nawet na chwilę nie można jej zostawić samej – westchnął opierając dłonie na kolanach i patrząc zmęczonym wzrokiem przed siebie. Wtedy dopiero Barbara zdała sobie sprawę ze swojej omyłki i wybuchnęła śmiechem. Śmiała się tak, że aż łzy popłynęły jej po twarzy. Albert zaskoczony spojrzał na nią dziwnym wzrokiem.
- Dobrze się czujesz Barbaro? - zapytał zdławionym głosem.
Nie odpowiedziała tylko ponownie wybuchnęła śmiechem, czując opadające z niej całe napięcie i ulgę. Wtedy dopiero się odezwała podnosząc się z podłogi i poprawiając zmięte ubranie.
- Dobrze, pomogę ci z tą koszmarną maseczką Renaty, ale musisz mi coś obiecać.
- Mów, obiecuję spełnić każdą twoja prośbę, w miarę sensowną oczywiście... - Albert był zaintrygowany, czegoż ta Barbara może od niego chcieć? Czyżby miał zdradzić Renatę?
Ale słowa Barbary szybko wyprowadziły go z błędu.
- Chcę żebyś mi obiecał, że nigdy już nie zostawisz Renaty samej w domu. W przeciwnym razie któregoś razu umrę na zawał. Nie mam pojęcia, co ona może jeszcze wymyślić głupiego, ale chcę zachować zdrowe zmysły i nie oszaleć przez nią. Skąd mogłam wiedzieć że to maseczka? Myślałam, że ją ktoś utłukł i jestem świadkiem potwornej zbrodni...
Teraz to Albert wybuchnął tak niepohamowanym śmiechem, że aż się zachwiał i chwycił za brzuch. Śmiał się i śmiał nie mogąc przestać. Barbara widząc to aż poczerwieniała cała ze złości. Że też on ma czelność się ze mnie śmiać! Skoro tak to niech sam sobie radzi ze swoją zwariowaną żoną, pomyślała wściekła i wyszła z pokoju z trzaskiem zamykając za sobą drzwi. Od dzisiaj będę bardziej asertywna i nie dam się już tak wodzić za nos i przybiegać na każde skinienie Renaty. W końcu przyjaźń też ma swoje granice!
I to był pierwszy krok do przemiany jaka miała zajść w Barbarze. Jeszcze była nadzieja na to, że będzie ona taka jak kiedyś i przestanie udawać wiecznie miłą, empatyczną i wierną przyjaciółkę kobiety, która nigdy jeszcze nie pomogła jej, gdy Barbara tego potrzebowała.
Hahaha!:D
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, trzyma w napięciu do ostatniej linki! ;)
~Zuza
www.zatrzymanaprzezciebie.blogspot.com
dzięki ;) cieszę się, że się podoba ;)
OdpowiedzUsuń