Deszcz. - opowiadanie



Padało. Deszcz zacinał stukając o szyby. Siedziałam wpatrzona w kałuże rosnące na ulicy. Na dworze zrobiło się szaro i ponuro. Czułam, że znowu łapie mnie jesienna chandra. W takie dni wszystko wydaje mi się bez sensu tak, jak moje dotychczasowe życie. Nudne, nijakie, nieciekawe, monotonne. 
- Niech wreszcie coś się wydarzy, pomyślałam ze złością. I wtedy dostrzegłam pod jedną ze starych latarni znajdujących się w głębi ulicy wysoką, ciemną postać. Patrzyła prosto w okno mojego domu. Patrzyła prosto na mnie. Zaskoczona wzdrygnęłam się instynktownie, zimny dreszcz przebiegł mi po plecach. Intensywnie czerwone żarzące się oczy wwiercały się we mnie. Poczułam jak strach chwyta mnie za gardło a serce mi zamiera. 
- Czego chcesz ode mnie maro? pomyślałam. 
Jakby słysząc moje myśli dziwna zjawa wyszczerzyła zęby w upiornym uśmiechu.
 - Twojej duszy. 
Usłyszałam jej skrzeczący głos w swojej głowie. Przeraziłam się jeszcze bardziej nie mogąc uwierzyć w to, co mówi koszmarny upiór. 
- To jakiś chory żart, przekonywałam siebie w duchu. - Kiepski kawał. 
Jednak w tym samym momencie ciemna zjawa znalazła się tuż za szybą mojego okna. Krzyknęłam przestraszona a ów upiorny stwór zaśmiał się przeraźliwie nic sobie nie robiąc z mojego strachu. Nie mogłam się ruszyć, byłam jak skamieniała. Zjawa wpatrywała się prosto w moje oczy. Byłam jak zahipnotyzowana i miałam wrażenie jakby wysysała ze mnie całą energię. 
Jakby wysysała ze mnie duszę... 
Niezdolna wykonać najmniejszego ruchu i wystraszona do głębi poczułam jak całe życie przelatuje mi przed oczami. I tak oto przypomniałam sobie zapach konfitur śliwkowych smażonych przez babcię, smak soku ze świeżych pomarańczy, ciepły dotyk wiosennego słońca na mojej twarzy, krople rosy na skórze gdy szłam boso po łące, szum morza gdy oglądałam zachód słońca, zapach świerku gdy dziadek przyniósł z lasu choinkę... i wtedy zobaczyłam jak upiorna zjawa blednie, znika aż w końcu rozpłynęła się we mgle. 
Wciąż drżałam na całym ciele, a po plecach spływały mi strużki zimnego potu. Odetchnęłam z ulgą dopiero po dość długiej chwili. 
I wtedy uświadomiłam sobie, że moje życie jednak nie było takie nudne, szare i nijakie jak mi się wcześniej wydawało. Wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że moje życie jest pełne smaków, zapachów i odczuć. I że lepiej nie kusić losu prosząc go o coś czego nie mamy, a dostrzec to, co znajduje się tuż obok nas, a czego zwyczajnie nie dostrzegamy. I zapamiętać te jakże cenne, krótkie, ulotne chwile i zatrzymać je głęboko w sercu...


Komentarze

  1. Nie warto prosić losu o spełnienie naszych wielkich kaprysów. Wszystko może się zrealizować, ale z odwrotnym skutkiem niż byśmy tego oczekiwali.
    Fajne opowiadanie ;) Będą dalsze losy Nierozważnej? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. dziękuję za komentarz, tak będą dalsze losy Nierozważnej, już w tym tygodniu kolejny fragment ;) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz