Rozdział Drugi.


Rozdział II
Gdy rano Zuzanna otworzyła oczy, w pierwszej chwili nie wiedziała, gdzie się znajduje. Jednak zaraz przypomniała sobie ostatnie koszmarne tygodnie. Była u cioci Adeli.
Zaskoczona tym, że przespała całą noc i że trochę lepiej się czuje, postanowiła, że będzie to koniec z użalaniem się nad sobą. Odsunęła kołdrę i wstała z łóżka. Przeciągnęła się i, tłumiąc ziewnięcie, wyjrzała przez okno. Mimo że nastał wczesny ranek, świeciło promienne słońce. Niebo było błękitne z sunącymi leniwie białymi obłokami.
Zuzanna poczuła zapach kawy dochodzący z kuchni, a żołądek ścisnął jej się z głodu. Wracał jej apetyt. Był to dobry znak i obudziła się w niej nadzieja, że powoli jej życie wróci do normy. Narzuciła szlafrok na piżamę i wsunęła stopy w kapcie stojące przy łóżku, po czym wyszła z pokoju, kierując się w stronę aromatycznego zapachu świeżej kawy.
Wreszcie znalazła kuchnię, która urządzona była w stonowanych, ale jasnych kolorach. Widne okno wychodziło na ulicę i wpuszczało dużo światła do środka. Stała wysoka, siwa lodówka, dalej kuchenka i blat, na którym przygotowuje się posiłki. Białe szafki dopełniały całość. W kuchni było dużo kolorowych kwiatów, które znajdowały się w glinianych, ozdobnych doniczkach. Jedne na komodzie, drugie na stole i kilka na parapecie. Na stole leżał biały, haftowany obrus, stał dzbanek z kawą i świeże kwiaty włożone do wazonu.
Ciocia ubrana w pomarańczowy, bawełniany szlafrok siedziała przy stole i piła kawę z dużej, białej filiżanki w złote kółka.                                                                                 
– Dzień dobry, ciociu – przywitała się Zuzanna, wchodząc do kuchni.
– Dzień dobry. – Adela rozpromieniła się na jej widok. – Jak ci się spało w nowym miejscu? – Zagadnęła. – Weź filiżankę z kredensu i nalej sobie kawy. Świeżo parzyłam dzisiaj. Nie ma to jak zacząć dzień od porannej dawki kofeiny. Od razu stawia człowieka na nogi.
 – Chyba zmiana miejsca dobrze mi zrobiła, bo przespałam całą noc – stwierdziła Zuzanna, wyjmując filiżankę z kredensu i odwracając się w stronę ciotki. Podeszła do stołu, nalała sobie kawy z dużego, brązowego dzbanka i usiadła obok Adeli.
 Upiła łyk aromatycznego napoju z filiżanki.
– Pyszna kawa, ciociu, dawno takiej nie piłam. Zaraz po śniadaniu wybieram się do muzeum. Zapytam o tę pracę, o której mi wspominałaś. Na jakiej to jest ulicy?
– Na Polnej. Trafisz tam bez trudu, bo obok znajduje się ratusz miejski i widać go z daleka. Kieruj się w jego stronę. Muzeum Miejskie to taki biały budynek z czarnymi kolumnami w kształcie lwów przed wejściem – wyjaśniła jej Adela.
– Na pewno trafię, ciociu. Nie martw się.
Zuzanna dopiła kawę i podniosła się z krzesła.
– Idę się przebrać i zaraz wychodzę. Może zrobić po drodze jakieś zakupy? – Popatrzyła z troską na Adelę. – Nie zapytałam nawet... jak się czujesz, ciociu? Jak z sercem?
– Bywało gorzej, ale już pogodziłam się z tym, że najmniejszy wysiłek sprawia mi trudność. I że muszę przyjmować garść leków, bez których nie mogłabym w ogóle funkcjonować. Nie mówiąc już o wykonywaniu jakichkolwiek czynności z moją arytmią. – Machnęła ręką. – Jednak dużo gorsza od tego wszystkiego jest samotność. Siedząc sama w tych czterech ścianach, czułam się coraz bardziej przygnębiona. Bardzo mnie ucieszyła wiadomość, że przyjeżdżasz. Wszystko mam, gdybym czegoś potrzebowała, dam ci znać, Zuzanno.
– Jestem ci bardzo wdzięczna ciociu za to, że mogę tutaj mieszkać, i nie wiem, jak się mogłabym odwdzięczyć za to. Nawet nie wiesz, jak mi bardzo pomagasz. To bardzo trudny dla mnie czas – rzekła łamiącym się głosem. Po czym dodała już nieco pewniejszym tonem: Ale wierzę, że  będzie dobrze. We dwie jakoś damy sobie radę. 
- Z pewnością kochanie - ciotka przyznała jej rację. - Kobiety z rodu Sękowskich nie dają się tak łatwo złamać. Pamiętaj o tym. 

***
Gdy Zuzanna wyszła z domu, było już po dziewiątej. Ubrała się w jasnoróżową sukienkę w brązowe groszki i płaszczyk w kolorze latte. Włosy lśniły jej w słońcu. Naturalny makijaż tylko podkreślał urodę Zuzanny. Kobieta z uwagą oglądała znajdujące się wzdłuż ulicy zabytkowe, niedawno odnowione kamienice, liczne sklepy i kawiarnie. Przy głównej alei znajdował się też bank, poczta i biblioteka. Z daleka widać było wznoszący się budynek ratusza.
Po niecałych dziesięciu minutach znalazła się przed gmachem muzeum. Weszła do środka i rozejrzała się z uwagą. Na lewo od wejścia znajdowała się przestronna sala muzealna z licznymi eksponatami. Drzwi były otwarte. Zuzanna dostrzegła stojące w gablotach przeróżne figury i posągi z brązu. Na ścianach wisiały wiekowe obrazy w złotych ramach przedstawiające średniowiecznych władców.
Z pomieszczenia w głębi korytarza wyszedł ubrany w brązowy garnitur szpakowaty mężczyzna w średnim wieku i, zauważywszy Zuzannę, podszedł do niej z uśmiechem. Taksując ją wzrokiem, zagadnął:
– Dzień dobry, w czym mogę pomóc tak pięknej kobiecie?
Przyzwyczajona do tego, że mężczyźni z nią flirtują, Zuza uśmiechnęła się kwaśno. Poczuła się trochę nieswojo pod lustrującym ją niczym rentgen wzrokiem zza drucianych okularów, ale wzięła głęboki oddech i uprzejmie odparła:
– Dzień dobry. Nazywam się Zuzanna Sękowska i jestem historykiem sztuki. Podobno szukacie państwo kogoś do inwentaryzacji zbiorów?
– Jestem kustoszem tego muzeum. Magister Tomasz Marczakowski – przedstawił się mężczyzna, wyciągając rękę w stronę Zuzanny.
Kobieta lekko odwzajemniła uścisk, ale speszona taksującym wzrokiem Marczakowskiego odwróciła wzrok. Na jej policzki wstąpił rumieniec bardziej gniewu niż wstydu. W takich chwilach jak ta Zuzanna nie wiedziała, czy ma przeklinać swoją urodę, czy za nią dziękować.
 – Zapraszam do mojego gabinetu. Tam porozmawiamy. – Mówiąc to, kustosz ruszył w stronę otwartych drzwi do pokoju znajdującego się w głębi głównego holu, a Zuza, chcąc nie chcąc, podążyła za nim.
Pokój, w którym się znaleźli, był pokaźnych rozmiarów pomieszczeniem. Na wszystkich trzech ścianach znajdowały się regały sięgające od podłogi aż pod sam sufit (jak w bibliotece), na których ciasno ułożone jedna przy drugich znajdowały się oprawione w skórę dzieła. Były ich tysiące, a sądząc po ich wyglądzie, mogły pochodzić sprzed kilkuset lat albo i dłużej.
‘’Z pewnością znalazłoby się tutaj kilka bezcennych białych kruków’’, przemknęło jej przez myśl.
Pośrodku pokoju stało prostokątne, masywne, dębowe biurko z ozdobnymi nogami. Drewniany, bogato zdobiony tron obity czerwoną tapicerką służył kustoszowi, jako krzesło. Na biurku piętrzyły się teczki z dokumentami. Na rogu stał wazon z porcelany i popiersie Zeusa wykonane z gipsu.
   – Proszę usiąść, pani Zuzanno – wyrwały ją z zamyślenia słowa magistra Marczakowskiego.                                                                                                             
Kobieta z rozbawieniem zauważyła, że kustosz niczym kwoka na grzędzie sadowi się na swoim tronie, a widząc to, z trudem stłumiła śmiech. Był to iście zabawny widok. Zarazem jednak zdała sobie sprawę z tego, że magister sprawia wrażenie wilka czyhającego na swoją ofiarę, bo tak czujnie wpatrywał się w Zuzannę, że ta znów poczuła się nieswojo. Niemiły dreszcz przebiegł jej po plecach, wzdrygnęła się i, starając się ukryć narastające rozdrażnienie, podjęła:
– Po studiach na półrocznym stażu zajmowałam się inwentaryzacją zbiorów w Muzeum Narodowym w Warszawie, więc mam doświadczenie w takich pracach. Skatalogowanie zbioru nie stanowi dla mnie żadnego problemu. Potrafię bez trudu rozpoznać, z jakiego okresu pochodzi dany przedmiot albo czyjego jest autorstwa.
– Doskonale, właśnie ktoś taki jest nam potrzebny! – Kustosz aż zatarł ręce z zadowolenia. – Nasze muzeum nie ma tak licznych zbiorów jak to, w którym pani miała praktyki, ale niedawno otrzymaliśmy spadek po pewnym dziwaku i samotniku, kolekcjonerze starych antyków, obrazów i przeróżnych starodawnych przedmiotów, które trzeba opisać i skatalogować oraz ocenić, czy mają jakąś wartość kulturową – wyjaśnił kustosz. – Spadła mi pani dosłownie z nieba i byłbym bardzo wdzięczny, gdyby podjęła się pani tego zajęcia. Oczywiście za dobrą pensję. Mogę sobie na to pozwolić, bo właśnie dostaliśmy dofinansowanie z Ministerstwa Kultury i Sztuki.
– A od kiedy miałabym zacząć? – spytała Zuzanna mile zaskoczona tym, że tak łatwo otrzymała tę posadę. Nie spodziewała się, że wszystko pójdzie jak po maśle
– Choćby od zaraz. Może oprowadzę panią po naszym muzeum? – zaproponował uradowany kustosz. – A później pokażę, gdzie znajdują się zbiory do skatalogowania i inwentaryzacji. W razie jakichkolwiek pytań czy trudności proszę się do mnie zgłaszać, ja chętnie służę pani swoją pomocą i doświadczeniem – zaoferował się kustosz, a jego spojrzenie mówiło, że chętniej poznałby ją bliżej.
‘’W co ja się wpakowałam’’, pomyślała z westchnieniem, widząc, że jej uroda nawet na kustoszu robi wrażenie.

***
Po dopełnieniu wszystkich formalności w dziale kadr związanych z zatrudnieniem Zuzanny na stanowisko pomocnika kustosza, młoda kobieta została osobiście oprowadzona przez magistra Marczakowskiego po całym gmachu muzeum. Kustosz pokazywał jej wszystkie eksponaty i opowiadał o nich, chodząc wypięty i dumny niczym paw, co zdążyła zauważyć. Jednak wiedzę posiadał ogromną, to musiała mu przyznać. Widać było, że historia sztuki to jego konik i że kustosz bardzo lubił swoją pracę.
Na koniec Marczakowski zostawił pomieszczenie, które było jednocześnie magazynem i składowiskiem eksponatów otrzymywanych od darczyńców i prywatnych kolekcjonerów z całego powiatu. Gdy znaleźli się przed brązowymi, drewnianymi drzwiami, kustosz wyjął z kieszeni mosiężny, ozdobny klucz i, otworzywszy nim drzwi, wszedł do środka.
– Proszę śmiało wchodzić, pani Zuzanno – polecił.
Kobieta w odpowiedzi skinęła głową i weszła za nim do wnętrza pomieszczenia, które wyglądało jak średnich rozmiarów magazyn zawalony przeróżnymi starymi antykami, obrazami z różnych epok, przedmiotami z brązu, mosiądzu i posrebrzanymi szablami, kielichami i grubymi, opasłymi tomami sprzed kilkudziesięciu lat.
– To będzie pani miejsce pracy przez najbliższych kilka miesięcy. Wstawimy tutaj biurko, komputer, kilka segregatorów oraz wszystko to, co pani będzie potrzebne do inwentaryzacji i spisu znajdujących się w tym magazynie eksponatów – ciągnął kustosz. – Myślę, że dzisiaj jeszcze dam pani wolne, a od jutra zacznie pani inwentaryzację.
– Oczywiście, panie kustoszu. - Zuzanna odetchnęła z ulgą i wyszła z magazynu.
‘’Muszę się przygotować psychicznie do tej pracy’’, pomyślała, ale dobry humor jej nie opuszczał.
Pożegnała się z kustoszem i opuściła muzeum.
W domu była po kwadransie. Spacer w słoneczne przedpołudnie dobrze jej zrobił. Odprężył ją i pozwolił chociaż na chwilę zrelaksować się. Ciocia Adela ucieszyła się na wieść, że dziewczyna dostała pracę w muzeum i serdecznie pogratulowała jej nowego zajęcia.
Zuzanna udała się do swojego pokoju, żeby odpocząć, a Adela wróciła do siebie i swoich robótek ręcznych, którymi zajmowała się od dobrych kilku lat. Było to jej dodatkowe źródło dochodu i jedyne niezbyt męczące zajęcie, które bardzo lubiła i które mogła wykonywać, nie męcząc swojego słabego serca.
***
Odświeżona po pracy Zuza położyła się na łóżku i zamyśliła. Zastanawiała się, czy szybko przywyknie do nowego miejsca. ‘’Muszę wreszcie zapomnieć o Mateuszu’’, myślała. Wciąż każde najmniejsze wspomnienie o nim sprawiało jej ból. Czasami był on tak nieznośny, że miała ochotę krzyczeć i walić dłońmi w ścianę z bezsilności. Cierpienie wyżerało od środka jej duszę. Tęskniła też za rodziną i znajomymi oraz za swoją przyjaciółką, Pauliną, ale skoro już zdecydowała się na przyjazd w to miejsce, to nie mogła wrócić.
‘’Muszę zacząć nowe życie z dala od tego wszystkiego, co przypomina mi lata spędzone z Mateuszem i raz na zawsze wyrwać go ze swojego serca tak, jak wyrywa się niepotrzebny chwast’’, myślała, sięgając po jedną z książek leżących na nocnej szafce i, otworzywszy ją na pierwszej stronie, pogrążyła się w lekturze.
            Wieczorem Zuzanna zjadła kolację wspólnie z ciocią Adelą. Później obejrzały film w telewizji. Leciała jakaś komedia romantyczna. Zuzannie od razu udzielił się melancholijny nastrój, ale starała się nie rozkleić, zwłaszcza przy cioci. Miała już dość wszystkich tych, którzy ją pocieszali. Wiedziała, że chcą dla niej jak najlepiej, ale nie chciała niczyjej litości ani współczucia. To były jej błędy i sama musiała za nie płacić. Złamanym sercem.
– Idę wcześniej położyć się spać. Dobranoc, ciociu.
Adela spojrzała na nią z niepokojem, ale nic nie powiedziała.
Z własnego doświadczenia wiedziała, że na wyleczenie złamanego serca najlepszym lekarstwem jest czas.
Zuzanna wyszła z pokoju. Stała przez chwilę w korytarzu, opierając się o ścianę i próbując zapanować nad niechcianymi łzami, które napłynęły jej do oczu. Wzięła głęboki oddech i pomyślała o czymś przyjemnym. Wyobraziła sobie wielkie pudełko lodów czekoladowych z polewą malinową i zaraz poczuła się lepiej. Ruszyła wolnym krokiem do swojego pokoju.
‘’Jutro czeka mnie ciężki dzień’’, pomyślała, wchodząc do łazienki. ‘’Ale może dzięki temu, że mam nowe zajęcie, szybciej zapomnę o nim?’’. Nawet nie chciała wypowiadać imienia byłego narzeczonego. Dla niej ten mężczyzna już nie istniał. Pocieszona tą myślą Zuzanna popatrzyła w swoje odbicie w lustrze i nagle uśmiechnęła się do siebie.
 - Dasz radę, Zuza!



Komentarze