Rozdział Czwarty.


Rozdział IV

Miesiąc później Zuzanna dokonała intrygującego odkrycia podczas inwentaryzacji zbiorów znajdujących się w magazynie muzealnym. Na dnie jednego z pudeł znalazła dziwnych kształtów wazon z dopasowanym wieczkiem. Był pękaty i dość spory. Na oko miał jakieś dwadzieścia kilka centymetrów wysokości i z dziewięć szerokości. Wykonany był z porcelany. Wzorki na wazonie – tajemnicze esy floresy w połączeniu z przerażającą, dziwną twarzą znajdującą się na wieczku budziły grozę. Wazon był czarny, a upiorna, blada twarz z czerwonymi, żarzącymi się oczami miała otwarte usta, jakby krzyczała. Zuza wzdrygnęła się i, próbując opanować narastający niepokój, pociągnęła za wieczko wazonu, chcąc go otworzyć. Pociągając z całej siły, udało jej się odkorkować upiorny wazon. Ze środka wydostał się szary dym i powoli rozpłynął się w powietrzu. Poczuła zapach jakby kadzidła i jeszcze czegoś, stęchlizny, rozkładających się zbutwiałych liści i kurzu. Po raz kolejny wzdrygnęła się i, robiąc krok w tył, potknęła się o wystającą z kartonu żelazną szablę. Szabla upadła na podłogę z głośnym brzękiem. Przestraszona Zuzanna upuściła wazon, który rozpadł się na kawałki.
Wpatrując się w osłupieniu w skorupy leżące na ziemi, mruknęła:
– Niech to szlag! Już nie da się posklejać tego wazonu. Czego ja się tak przestraszyłam? – Wzruszyła ramionami. – Przecież to zwykły wazon, fakt, może trochę dziwny, ale to tylko wazon. Nie ma się czym przejmować. Mam tylko nadzieję, że kustosz nie potrąci mi z pensji za zniszczenie eksponatu.
Schyliła się i zaczęła zbierać skorupy z podłogi. Ocalało jedynie wieczko z upiorną twarzą. Zuza znów poczuła nieprzyjemny dreszcz, a dziwne, czerwone oczy hipnotyzowały kobietę, która nie mogła odwrócić od nich wzroku. Poczuła, jakby ją te straszne oczy chciały wessać do środka. Zakręciło jej się w głowie, a serce zamarło ze strachu. I nagle wciągnęła ją czarna otchłań. Przerażona Zuzanna zemdlała po raz pierwszy w życiu.


***

– Halo?! Pani Zuzanno?!
 Usłyszała jakby z oddali zaniepokojony, męski głos. Z trudem otworzyła oczy i jak przez mgłę dostrzegła pochylającego się nad nią kustosza.
 Mężczyzna był zdenerwowany i wachlował siebie, i ją swoją dużą, kraciastą biało-niebieską chusteczką.
– Dobrze się pani czuje? – zapytał z troską.
Zuza powoli i z wysiłkiem usiadła i poczuła, że kręci jej się w głowie. Czarne mroczki wirowały jej przed oczami. W ustach jej zaschło, a w głowie miała pustkę. Pomasowała się po potylicy i syknęła z bólu. Upadek sprawił, że omal nie rozbiła sobie głowy o kamienną podłogę.
– Co się stało?
– Zemdlałaś – wyjaśnił kustosz i szybko się zreflektował. Przypomniał sobie jednak, że nie byli na ‘’ty’’. – Znalazłem panią bladą, leżącą na podłodze.
Mężczyzna był cały roztrzęsiony. Ręce mu drżały, a krople potu perliły się na jego czole.
– Nic pani nie jest?
– Trochę boli mnie głowa. Nie wiem, co się stało. Po raz pierwszy mi się to zdarzyło.
– Może wezwać pogotowie?
Kustosz już wyciągał telefon, gdy Zuzanna powstrzymała go, mówiąc:
– Nie, naprawdę nic mi nie jest – zapewniła. – Pójdę do domu odpocząć i jutro będę jak nowo narodzona. – Uśmiechnęła się, starając być bardziej przekonującą. Nie lubiła szpitali i za nic w świecie nie chciała się tam znaleźć.
– To chociaż odwiozę panią do domu – zaoferował się magister Marczakowski. – Nie może pani iść pieszo w takim stanie.
– Dobrze – zgodziła się, choć zrobiła to niechętnie. Ale trzeba było schować dumę do kieszeni i czasem pozwolić sobie pomóc. To była właśnie jedna z takich chwil. Kustosz pomógł jej wstać, po czym oboje opuścili magazyn.
Żadne z nich nie zwróciło uwagi na to, że skorupy tajemniczego wazonu rozpłynęły się w powietrzu i została po nich tylko woń stęchlizny i rozkładu, i że Zuza zupełnie przypadkowo wypuściła na wolność demona.
Demona śmierci.

***
Adela zaniepokojona omdleniem Zuzy nie odstępowała od jej łóżka ani na krok. Nie pomogły zapewnienia że już dobrze się czuje i że nic jej nie jest. Zuzanna obawiała się, że ciocia rozchoruje się, gdy tak będzie się nią przejmowała. W końcu po dwudziestym zapewnieniu przez Zuzkę,  że dobrze się czuje, ciotka wreszcie wstała z krzesła.
– W takim razie prześpij się, kochanie. Odpoczynek jest ci teraz bardzo potrzebny. Później przyniosę ci rosołu z kluseczkami własnej roboty – powiedziała nim wyszła z pokoju. 
Zuza nie wiedzieć kiedy zapadła w niespokojny sen. Śniło jej się, że leży w łóżku i nie może się ruszyć, podczas gdy dziwne, upiorne, żarzące się czerwienią szalone oczy wpatrują się w nią. W pokoju jest ciemno, zimno i unosi się zapach zbutwiałego drewna i rozkładu. Czarny płaszcz upiora okrywa jego sylwetkę od stóp do głów, a koścista ręka chwyta ją za gardło.
W tym samym momencie Zuzanna obudziła się. Była zlana potem, a serce gwałtownie biło w jej piersi. Przerażenie i strach ściskały ją za gardło, czuła się tak, jak w strasznym koszmarze, z którego się przebudziła. Z westchnieniem ulgi odrzuciła kołdrę i podniosła się z łóżka. Przez okno wpadało trochę światła, ale dzień był pochmurny. Drobny deszczyk cicho uderzał o szyby. Zuzanna wzięła kilka głębokich wdechów. Nieprzyjemne wrażenie mijało. Przeciągnęła się leniwie, zrobiła kilka ćwiczeń. Kończyła poranną gimnastykę, gdy jej spojrzenie padło na zegarek. Straciła rachubę czasu. Było wpół do dziewiątej.
– Czas zbierać się do pracy. I tak już jestem spóźniona!
***
Wchodząc do muzeum, Zuza natknęła się na kustosza. Po raz pierwszy spóźniła się do pracy. Nigdy wcześniej jej się to nie zdarzyło. Nawet, gdy pracowała jeszcze w Warszawie, co zważywszy na korki, było nie lada wyczynem. 
– Dzień dobry, pani Zuzanno. Jak samopoczucie? – przywitał się Marczakowski i z troską popatrzył na nią zza swoich okularów. Dostrzegł cienie pod oczami i to, że kobieta ma bledszą niż zwykle twarz. Tego dnia ubrana była w czerwoną spódnicę przed kolana i czarną bluzkę w czerwone kropki. Nie miała makijażu, a jej włosy były potargane.
– Dzień dobry. Trochę jeszcze pobolewa mnie głowa, ale myślę, że jakoś dam sobie radę. Przepraszam za spóźnienie...
– Niech się pani tym tak nie przejmuje. Ważne, że pani nic się nie stało.
Kustosz uśmiechnął się do niej i, chcąc podnieść Zuzannę na duchu, dodał:
            – Jest pani moim najlepszym pracownikiem. Jestem bardzo zadowolony z pani pracy. Widziałem listę skatalogowanych rzeczy i jestem pod wrażeniem pani pracowitości, sumienności i posiadanej przez panią wiedzy – pochwalił.
            – Dziękuję, panie kustoszu. W takim razie zabieram się do pracy. Nie chcę, żeby zmienił pan o mnie zdanie. – I, rzuciwszy wesoły uśmiech magistrowi, skierowała się do magazynu.
            Marczakowski stał chwilę na korytarzu, patrząc w ślad za oddalającą się kobietą. Był wyraźnie zamyślony, jakby nad czymś ważnym się zastanawiał.

***
Zuzanna postanowiła, że zajmie się spisem obrazów znajdujących się w magazynie. Otworzyła notes, włączyła komputer i zabrała się do pracy. Wzięła pod lupę pierwszy z brzegu duży portret przedstawiający niezbyt urodziwą kobietę w średnim wieku, sądząc po stroju – szlachciankę. Obraz wykonany był w oleju i oprawiony pozłacaną, postarzaną ramą. Kobieta na obrazie miała smutny, melancholijny wyraz twarzy, niebieskie, blisko osadzone oczy, długi, cienki nos, wąskie usta i kręcone, rude włosy opadające jej na jedno ramię. Jej ciało okrywała zielona, bogato zdobiona suknia, która z trudem opinała jej pulchną sylwetkę. Kobieta siedziała na brązowej sofie, a na kolanach trzymała czarnego kota z jasnożółtymi ślepiami. Zuza podeszła bliżej i uważniej przyjrzała się portretowi. Obraz namalowany został stylem współczesnym. Czas powstania portretu to druga połowa XX wieku. Skończywszy ten, Zuzanna zabrała się do opisywania kolejnego obrazu i wprowadzała informacje do komputera. Następny był mniejszy, przedstawiał krajobraz zimą. Przeważające kolory stanowiła szarość, czerń i biel. Na pierwszym planie widniał mały, drewniany domek zasypany śniegiem. W oknach paliło się światło. Za nim ciągnął się las iglasty tonący w bieli. Nieopodal domu rosło złamane przez wiatr drzewo, którego konary niebezpiecznie pochylały się nad domkiem. Krajobraz budził grozę i wyczuwało się napięcie spowodowane tym, że w każdej chwili drzewo mogło runąć na ten domek w połowie zasypany śniegiem. Zuzanna zastanawiała się, co autor chciał przekazać za pomocą swojego dzieła. Poczuła ogarniające ją zmęczenie i na chwilę przerwała pracę. Zapatrzyła się w okno.
Nagle przypomniała sobie, że przecież wczoraj zostawiła potłuczony wazon na podłodze, a dzisiaj go nie było. Rozejrzała się po pokoju, lecz nie dostrzegła najmniejszego śladu po upiornym naczyniu.
‘’Sprzątaczka przychodzi tylko w piątki, a dziś jest dopiero wtorek, więc ona raczej nie mogła sprzątnąć skorup z podłogi’’, zastanawiała się. ‘’Zostaje kustosz i portier’’. Ale Zuzanna jakoś nie mogła sobie wyobrazić żadnego z nich sprzątającego resztki stłuczonego wazonu.
‘’Dziwne’’, pomyślała. ‘’Chyba zaczynam być przewrażliwiona. Na pewno da się to jakoś logicznie wytłumaczyć. Może sama sprzątnęłam, tylko o tym nie pamiętam’’. Uspokojona tą myślą  zabrała się z powrotem do pracy.
                                                                                                                                   


***
Wieczorem Zuza jak co dzień zjadła kolację razem z ciotką Adelą, a później oglądały telewizję. Zmęczona po całym dniu inwentaryzacji wytrzymała tylko pół godziny, po czym poszła do siebie. Wykąpała się i przebrała w piżamę, i chociaż nie było jeszcze dziesiątej położyła się do łóżka. Nie mogła zasnąć, więc wzięła jedną z książek i, otworzywszy na stronie, gdzie poprzednio skończyła czytać, pogrążyła się w lekturze. Po godzinie oczy zaczęły jej się kleić ze zmęczenia, a litery zamazywać się przed oczami, więc dziewczyna zamknęła książkę i zgasiła lampę. Przykryła się szczelnie kołdrą i przymknęła powieki. Po chwili zasnęła. I znów kolejnej już nocy śnił jej się przerażający upiór z wieczka stłuczonego wazonu.


                                               zdj. internet galeria

Komentarze