Recenzja książki.

Początek wszystkiego, Robyn Schneider, literatura młodzieżowa, wyd. Moondrive 2017, str. 352.

"Przenikamy przez cudze życie jak duchy i zostawiamy po sobie wspomnienia o ludziach, którzy tak naprawdę nigdy nie istnieli. (...) Ale koniec końców to my decydujemy, jak inni mają nas widzieć."

Ezra Faulkner jest gwiazdą swojej szkoły: popularny, przystojny i dobrze zbudowany. Miał nawet zostać królem balu maturalnego. Ale to było zanim... Zanim dziewczyna go zdradziła, auto roztrzaskało mu kolano, jego dobrze zapowiadająca się kariera sportowa legła w gruzach, a przyjaciele zdobyli się jedynie na to, aby wysłać mu do szpitala kartkę z życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia.
Cassidy Thorpe to dziewczyna inna niż wszystkie. Zjeździła kawał świata, nocą wykrada się z gitarą na dach internatu, tańczy tak, jakby krótka chwila miała trwać wiecznie, i zna naprawdę dziwne słowa.
Spotkanie tej dwójki jest przypadkowe, ale zmieni ich życie na zawsze. Cassidy wciąga Ezrę do swojego niesamowitego świata, w którym nie ma końców – są tylko nowe początki.


Jedna z lepszych powieści dla młodzieży, przede wszystkim mądra, z przekazem, do tego ciekawa fabuła, dobra narracja, bohaterowie z krwi i kości z wadami i zaletami, podobało mi się też zakończenie. Nie zawsze wszystko musi być ładnie i pięknie. Życie to sztuka wyborów, możliwość podejmowania decyzji, ponoszenie ich konsekwencji i uczenie się na błędach. Polecam. Warto przeczytać.

Moja ocena: 6/10







Komentarze