"Złośliwość losu i inne opowiadania"
- Pobierz link
- X
- Inne aplikacje
Złośliwość losu
Barbara jak co rano ubierała się do pracy, gdy nagle zadzwonił telefon.
— Halo?
— Basia?! Stała się tragedia! Musisz do mnie przyjechać! Natychmiast! — usłyszała w słuchawce szloch swojej najlepszej przyjaciółki, Renaty.
— Ale co się stało? Uspokój się i powiedz mi, co się dzieje. — Barbara starała się nadać swojemu głosowi spokojny, rzeczowy ton, ale w głębi duszy poczuła irytację i niezadowolenie.
„Co tym razem mogło się stać?” — zastanawiała się.
Znała Renatę i wiedziała, że przyjaciółka wyolbrzymia najmniejszy problem do rangi katastrofy Titanica.
— Przyjedź, błagam… — zaszlochała jeszcze bardziej Renata i przerwała połączenie.
Barbara wpatrywała się w słuchawkę, jakby po raz pierwszy ją zobaczyła. Nigdy jeszcze nie zdarzyło się, żeby przyjaciółka rozłączyła się pierwsza. Dźwięk przerwanego połączenia otrzeźwił jednak Barbarę i kobieta zdecydowała niechętnie, że nie ma wyboru i musi przed pracą zajrzeć do Renaty i dowiedzieć się, co za nieszczęście stało się tym razem, bowiem jej przyjaciółka miała w zwyczaju pakować się w przeróżne kłopoty co najmniej raz w tygodniu.
Co było tym razem?
Barbara nawet nie zamierzała zgadywać, próżny trud, bo Renata była nieprzewidywalna i mogła wpakować się w największą kabałę.
Kobieta czym prędzej narzuciła na siebie płaszcz, na nogi włożyła pantofle pierwsze z brzegu, w locie chwyciła torebkę i klucze, po czym wybiegła z mieszkania.
Po dziesięciu minutach parkowała przed domem Renaty. Koleżanka mieszkała w małym jednorodzinnym domku z mężem Albertem i rozpieszczonym kotem — Samem.
Barbara wysiadła z auta i szybkim krokiem podeszła do drzwi wejściowych, nacisnęła dzwonek i czekała. Nikt jednak jej nie otwierał. Zniecierpliwiona nacisnęła więc dzwonek raz jeszcze, po czym, niewiele myśląc, poruszyła klamką, sądząc, że to i tak na nic, bo drzwi z pewnością są zamknięte. Ku jej zdziwieniu otworzyły się bez najmniejszego trudu. Lekko zaskoczona tym faktem Barbara weszła do środka. Stanęła w przedpokoju,rozglądając się niepewnie. Miała stąd idealny widok na salon, lecz on okazał się być pusty. Zaniepokoiła się nie na żarty.
— Renata? Halo? Jest tam kto? — Jednak odpowiedziała jej cisza.
„Dziwne” — dreszcz niepokoju przeszył jej ciało, ale zignorowała go i ruszyła w stronę lewego skrzydła domu, gdzie mieściła się sypialnia przyjaciółki i jej męża.
— Renata? Jesteś tam? — zapytała ponownie, po czym lekko pchnęła uchylone drzwi.
To, co ujrzała sprawiło, że o mało nie zemdlała. Z jej gardła wydobył się krzyk tak przeraźliwy, że obudziłby chyba zmarłego. Długi, przeciągły wrzask. Barbara nie pamiętała, jak długo krzyczała, sparaliżowana strachem nie mogła się ruszyć. Jedyne, co w tej chwili nakazywał jej umysł, to uciec. Uciec stąd jak najszybciej i wymazać z pamięci ten potworny widok.
„To jakiś koszmar, to z pewnością mi się śni” — powtarzała jak mantrę. Widziała jednak przed sobą tylko szkarłatną czerwień. Jej nogi jakby wrosły w podłogę, na przemian robiło jej się zimno, to znów gorąco. Ręce drżały, jakby miała delirium tremens, a na czoło wstąpiły krople potu.
— Renata… — Skrzek, który wydobył się z jej gardła ani trochę nie przypominał jej głosu. — Renata? — Mówienie nadal przychodziło Barbarze z trudem.Zachwiała się i na drżących nogach podeszła do łóżka, na którym leżała przyjaciółka ubrana w białą piżamę. Jej długie, jasne włosy były potargane i rozrzucone na poduszce. Na białej pościeli perliły się krople zaschniętej, szkarłatnej cieczy, jakby krwi. Nie to jednak było najgorsze. Tym, co tak przeraziło Barbarę, okazała się być twarz Renaty. A raczej tego, co z niej zostało. Ciemnoczerwona plama, która zastygła w wykręconej grymasem masce jak z horroru.
Wtem stało się coś, od czego serce Barbary o mało co nie wyskoczyło z piersi, a ona sama zachwiała się i, potykając o brzeg dywanu, omal nie przewróciła na podłogę.
Przyjaciółka poruszyła ręką, a z miejsca, gdzie kiedyś znajdowały się jej usta, wydobył się ni to jęk, ni to zawodzenie.
— Renata! Ty żyjesz? — zapytała zdławionym głosem, wpatrując się w twarz przyjaciółki i w tym samym momencie usłyszała kroki w przedpokoju. Instynktownie zamarła wstrzymując oddech i czując równocześnie, jak zaczyna brakować jej tchu.
Czyżby morderca wrócił dokończyć swoje dzieło? „Tylko nie to” — przeraziła się, czując zbliżającą się znajomą słabość — „Tylko nie w tym momencie”.
Była to jej ostatnia myśl, nim osunęła się na ziemię i ogarnęła ją ciemność.
***
Gdy Barbara ocknęła się z omdlenia, pierwsze co ujrzała to pochylającą się nad nią przystojną twarz Alberta — męża Renaty. Mężczyzna, sądząc po wyrazie twarzy, był poirytowany i wyraźnie wściekły. Jego brązowe oczy rzucały groźne błyski, szczękę miał zaciśniętą, a głos tak lodowaty, że kobieta słysząc go aż się wzdrygnęła. Miała wrażenie jakby w pokoju nagle temperatura spadła o kilka stopni. Dopiero wtedy na tyle, na ile było to możliwe, doszła do siebie i, rozmasowawszy potylicę, próbowała jakoś zebrać myśli.
— Możesz mi wyjaśnić, co się tutaj dzieje? Nawet na chwilę nie można zostawić was samych — oświadczył z naganą Albert — rozumiem jeszcze Renatę, ona zawsze była szalona i miała tysiące dziwacznych pomysłów na minutę, ale ty?
Wtedy Barbara zdała sobie sprawę z tego, że Albert patrzy na nią z niesmakiem i odrobiną odrazy, więc obrzuciła wzrokiem swoje ubranie, ale niczego podejrzanego ani dziwnego nie dostrzegła, za to jego dłonie umazane były jakąś zaschniętą, lepką, czerwoną mazią, przypominającą krew. Widząc to, Barbarę aż zmroziło.
„Co ja właściwie tutaj robię?”
I po chwili przypomniała sobie telefon Renaty i to, co później tutaj zastała. Obejrzała się w stronę łóżka przyjaciółki i dostrzegła, że ta nadal leży nieruchomo w dziwnej pozycji, a na twarzyma maskę jak z horroru. O ile to była maska, a nie twarz Renaty. Barbara wzdrygnęła się i próbowała się podnieść, ale stanowczy ruch ręki Alberta uniemożliwił jej to.
— Nigdzie nie pójdziesz, dopóki nie pomożesz mi pozbyć się tego paskudztwa — oznajmił Barbarze, wskazując ręką leżącą na łóżku Renatę.
— Co? — zdziwiła się. — Ale to przecież twoja żona. Czemu chcesz jej się pozbyć? — Była zszokowana tym, co usłyszała. Nigdy by nie pomyślała, że spokojny i opanowany Albert jest w stanie bez mrugnięcia okiem pozbyć się jej przyjaciółki.
„Może to on jest mordercą i to on ją tak urządził?”
Tłumiąc ogarniającą ją panikę, zaczęła gorączkowo myśleć, jakby tu uciec z tego najwyraźniej ogarniętego szaleństwem domu. Może jakoś ujdzie z życiem, musi tylko odwrócić jego uwagę.
— Nie pomogę ci pozbyć się Renaty — oznajmiła zimnym głosem.
— Chyba to omdlenie na mózg ci padło. — Albert popukał się palcem w głowę — Masz mi pomóc nie pozbyć się Renaty, ale tego, co ma na twarzy.
— A co ona ma na twarzy? — udała zdziwienie Barbara.
— Tę swoją okropną zagraniczną maseczkę z czerwoną glinką i hibiskusem, która jest krwista i obrzydliwa, w dodatku jak zaschnie po pięciu minutach, to na amen. Przypomina skorupę jakiegoś kraba. — Uśmiechnął się ironicznie, patrząc na leżącą na łóżku żonę. — Niczym jej nie można zmyć. Tysiąc razy mówiłem Renacie, że gdy mnie nie będzie w domu, ma pod żadnym pozorem nie nakładać tego świństwa na twarz, bo jak zwykle zapomina na czas o jego zmyciu. Przecież z nią jest gorzej jak z małym dzieckiem, nawet na chwilę nie można jej zostawić samej. — Westchnął, opierając dłonie na biodrach i patrząc zmęczonym wzrokiem przed siebie.
Wtedy dopiero Barbara zdała sobie sprawę ze swojej omyłki i wybuchnęła śmiechem. Śmiała się tak, że aż łzy popłynęły jej po twarzy.
Albert zaskoczony spojrzał na nią dziwnym wzrokiem.
— Dobrze się czujesz, Barbaro? — zapytał zdławionym głosem.
Nie odpowiedziała, tylko ponownie wybuchnęła śmiechem, czując opadające z niej całe napięcie i ulgę. Wtedy dopiero się odezwała, podnosząc się z podłogi i poprawiając pomięte ubranie.
— Dobrze, pomogę ci z tą koszmarną maseczką Renaty, ale musisz mi coś obiecać.
— Mów, obiecuję spełnić każdą twoją prośbę… — Albert był zaintrygowany, czegóż ta kobieta może od niego chcieć? Czyżby miał zdradzić żonę?„Gdyby nawet poświęcił się, w końcu nie będzie to takie niewdzięczne zadanie jak zmywanie krwistych maseczek” — zaśmiał się w duchu.
Jednak słowa Barbary szybko wyprowadziły go z błędu.
— Chcę, żebyś mi obiecał, że więcej nie zostawisz Renaty samej w domu. W przeciwnym razie któregoś razu umrę na zawał. Nie mam pojęcia, co ona może jeszcze głupiego wymyślić, ale chcę zachować zdrowe zmysły i nie oszaleć przez nią. Skąd mogłam wiedzieć, że to maseczka? Myślałam, że ją ktoś utłukł i jestem świadkiem potwornej zbrodni…
Teraz to Albert wybuchnął tak niepohamowanym śmiechem, że aż się zachwiał i chwycił za brzuch. Śmiał się i śmiał, nie mogąc przestać.
Barbara, widząc to, aż poczerwieniała cała ze złości — że też on miał czelność się z niej śmiać!
Skoro tak, to niech sam sobie radzi ze swoją zwariowaną żoną, pomyślała wściekła i wyszła z pokoju, z trzaskiem zamykając za sobą drzwi.
Od dzisiaj będę bardziej asertywna i nie dam się już tak wodzić za nos i przybiegać na każde skinienie Renaty. W końcu przyjaźń też ma swoje granice!
I to był pierwszy krok do przemiany, jaka miała zajść w Barbarze. Jeszcze była nadzieja na to, że będzie ona taka jak kiedyś i przestanie udawać wiecznie miłą, empatyczną i wierną przyjaciółkę kobiety, która nigdy jeszcze nie pomogła jej, gdy Barbara tego potrzebowała.
— Czas odciąć pępowinę — zdecydowała i z uśmiechem wsiadła do auta.
zdj. pixabay.com
- Pobierz link
- X
- Inne aplikacje
Komentarze
Prześlij komentarz