Recenzja książki.
Zawsze mieszkałyśmy w zamku, Shirley Jackson, powieść grozy, wyd. Replika 2018, str. 224.
"Był to nasz ostatni piękny, wiosenny dzień, aczkolwiek, jak by podkreślił stryj Julian, nawet się tego nie domyślaliśmy. Zjadłyśmy z Constance lunch, chichocząc i nie mając pojęcia, że gdy napawałyśmy się szczęściem, on już dobierał się do zamkniętej bramy, zerkał w głąb ścieżki i krążył po lasku, powstrzymywany chwilowo przez ogrodzenie naszego ojca."
Merricat Blackwood wraz z siostrą Constance i wujem Julianem zamieszkują rodzinną posiadłość. Nie tak dawno temu rodzina liczyła siedmiu członków – do czasu, kiedy pewnej nocy do cukiernicy trafiła śmiertelna dawka arszeniku. Uwolniona od zarzutu morderstwa Constance wróciła do domu, gdzie Merricat robi wszystko, by uchronić ją przed natarczywością i wrogością miejscowej społeczności. Dni upływają w dosyć szczęśliwym odosobnieniu, aż pewnego dnia do posiadłości przybywa kuzyn Charles…
Nudnawa, jak na powieść grozy mało straszna, ja przez większość czasu ziewałam i zastanawiałam się kiedy coś się wydarzy. Oczywiście dość szybko domyśliłam się kto jest winien tego, co się stało... Rodzina dziwna. Bardzo dziwna. Coś z nimi było mocno nie tak. W sumie skończyło się dosyć smutno...
Styl pisania - monotonny, mnóstwo powtórzeń - ciężko się to czytało. Mało akcji - to kolejny minus.
Ta książka nie zrobiła na mnie żadnego pozytywnego wrażenia. Przeczytałam ją i za chwilę o niej zapomniałam. Można przeczytać, ale jeśli się po nią nie skusimy to też nic nie stracimy.
Styl pisania - monotonny, mnóstwo powtórzeń - ciężko się to czytało. Mało akcji - to kolejny minus.
Ta książka nie zrobiła na mnie żadnego pozytywnego wrażenia. Przeczytałam ją i za chwilę o niej zapomniałam. Można przeczytać, ale jeśli się po nią nie skusimy to też nic nie stracimy.
Moja ocena: 3/10
Komentarze
Prześlij komentarz