Opowiadanie - Nawiedzony dom ;)

Nawiedzony dom
Nadchodził wieczór. Na dworze było ciemno i mglisto. Gęsta mgła unosiła się nad wsią spowijając okoliczne domy. Powietrze przesycone było wilgocią i zapachem świeżo rozkopanej, mokrej ziemi. W oddali zaszczekał pies, gdzieś zahuczała sowa. Większość domów pogrążona była w ciemności. W kilku oknach paliło się pojedyncze światło. Ciemny, długi cień przemknął obok chaty na skraju wsi, która chyliła się już ku upadkowi. Opuszczona drewniana chata była naruszona zębem czasu, niszczejąca przy każdym większym podmuchu wiatru. W oknach brakowało okiennic, dach przeciekał. Okoliczni mieszkańcy byli przekonani, że dom jest nawiedzony. Nocami dochodziły stąd dziwne dźwięki, jęki, zgrzyty i mrożące krew w żyłach odgłosy przypominające szuranie przesuwanymi z wysiłkiem skrzyniami. Legenda głosiła, że dom od ponad stu lat nawiedzany jest przez ducha pierwszej właścicielki, która zaginęła bez śladu. Na strychu często paliło się światło. Raz żółte, innym razem szkarłatne. Podobno to właśnie tam pomieszkał duch właścicielki, która według opowieści starych mieszkańców wsi była czarownicą. Jednak nic nigdy nie potwierdziło tych plotek. Po prostu pewnego dnia rozpłynęła się we mgle i od tamtej pory jej nie widziano. A jakiś czas późnej dom zaczął być nawiedzany przez jej ducha. Ciemny i długi cień zatrzymał się za rogiem opuszczonej chaty i znieruchomiał. Wpatrywał się z zaciętością w stronę domu stojącego po drugiej stronie drogi znajdującego się najbliżej nawiedzonej rudery. Z ciemności wyłaniały się tylko czerwone oczy nieruchomej zjawy. Wreszcie światło naprzeciwko zgasło. Zjawa jakby na to czekając wychyliła się zza rogu i powoli sunęła w stronę zmurszałych drzwi, które tworzyły się bez trudu, ale za to z głośnym zgrzytem. Cień poruszył się uważnie nasłuchując, ale niczym niezmąconej ciszy nie zakłócał żaden podejrzany dźwięk. Uspokojony powoli wsunął się do środka zamykając za sobą drzwi. Panowały tam iście egipskie ciemności. Jednak jego wzrok przeniknął je bez problemu, a cień skierował się prosto w stronę schodów prowadzących na strych. Wchodził ostrożnie po spróchniałych ze starości schodach, upiornie skrzypiących przy każdym kroku. Zatrzymał się dopiero przed drzwiami na strych, które zamknięte były na ogromną stalową kłódkę, pokryte kurzem i gęstymi pajęczynami. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny i zbutwiałego drewna. Ciemna zjawa chwilę manipulowała przy kłódce, która o dziwo otworzyła się, a drzwi nieznacznie uchyliły z upiornym zgrzytem. Mroczna postać otworzyła je szerzej próbując przecisnąć się do środka, gdzie było troszkę widniej, bo przez małe okienko sączyła się odrobina światła. Małe okienko było zakurzone i zasnute pajęczynami. Cień nie zważając na ciemności ruszył miedzy zniszczonymi przez upływ czasu skrzyniami i pudłami walającymi się licznie na podłodze strychu, kierując się do największej skrzyni stojącej pod samym oknem. Zupełnie innej niż pozostałe. Metalowej z okuciami i ozdobionej tajemniczymi symbolami. Cień podszedł do zamkniętej na głucho skrzyni. Majstrował przy jej zamku, aż zawiasy puściły, a wieko uchyliło się ze zgrzytem. Zjawa odsunęła się, bo wieko skrzyni zaczęło drgać, a po chwili, która zdawała się trwać całe wieki ze środka wypadła chmara nietoperzy, które rozpierzchły się po kątach czyniąc ogromny hałas i piszcząc wystraszone. W chwili, gdy ucichły wrzaski czynione przez nietoperze promień księżyca padł na dno skrzyni oświetlając leżący tam szkielet. Minuty trwały nim ów szkielet drgnął. Powoli ogarnął go kłąb dziwnej poświaty jakby mgły, z której wypłynęła blada postać kobiety-upiora w długiej czarnej szacie, siwymi włosami i żółtymi żarzącymi się oczodołami. Ziała od niej nienawiść i chęć mordu, tak silna, że aż przeszywająca chłodem do szpiku kości. Straszliwa, wręcz przerażająca mara wyszczerzyła pożółkłe, krzywe zęby w złowieszczym, mrożącym krew w żyłach śmiechu i grobowym głosem zaskrzeczała: Nadszedł czas zemsty...

Komentarze