Nowa książka - fragment.
Część II. Fragment rozdziału pierwszego najnowszej powieści (premiera latem 2021 roku)
"(...) Podróż upłynęła mi spokojnie i w miarę szybko. Większość czasu albo gapiłam się bezmyślnie w okno albo próbowałam czytać, jednak nie mogłam się skupić na treści książki. W pewnym momencie chyba nawet przysnęłam.
Kiedy pociąg wjechał na stację obudziłam się i rozejrzałam zdezorientowana, a słysząc komunikat z nazwą stacji „Niegocin” poderwałam się jak rażona prądem i chwyciwszy walizkę wyskoczyłam na peron niemal w ostatniej chwili.
Kiedy udało mi się uspokoić oddech, rozejrzałam się i zobaczyłam, że peron niemal opustoszał. Ruszyłam wolno w stronę postoju taksówek. Podeszłam do pierwszej z brzegu, a wtedy kierowca uchylił okno.
- Dzień dobry, chciałabym się dostać do Strzelec. Podwiezie mnie pan? – zapytałam uprzejmie.
- Dzień dobry, czemu nie? Tylko, że to nie będzie tani kurs – odparł, a w jego niebieskich oczach dostrzegłam lekkie rozbawienie.
Miał ciemne włosy, zarost i był bardzo młody. Spodziewałam się mężczyzny w średnim wieku, a ten tutaj mógł być moim rówieśnikiem.
Nieco onieśmielona wzruszyłam ramionami.
- Nie szkodzi, mam pieniądze – wyjaśniłam, patrząc na niego wyczekująco.
Przyglądał mi się dłuższą chwilę, jakby próbował sobie coś przypomnieć, ale wciąż mu to umykało.
- W takim razie zapraszam – zrobił zachęcający gest ręką.
Wsiadłam już bez zbędnych ceregieli i podałam mu dokładny adres.
- Jedzie pani do Ludmiły Jodełki? – zapytał zdumiony.
- Owszem, zna pan moją babcię?
Alka zasugerowała mi, że zmiana otoczenia dobrze mi zrobi i postanowiłam posłuchać jej rady. Za jej namową zdecydowałam się wyjechać na kilka tygodni do babci Ludki, mamy mojego taty, która mieszkała w małej wiosce na Mazurach. Spędzałam u niej każde lato i bardzo lubiłam biegać po łące, kąpać się w stawie i pomagać jej w kuchni. Nikt tak nie piekł i nie gotował jak ona. Do dziś pamiętam smak jej ziemniaczków z koperkiem, zsiadłym mlekiem i ze skwarkami. Opychałam się nimi jak wołoduch. To były cudowne, beztroskie czasy, za którymi bardzo tęskniłam.
- Tak, nawet bardzo dobrze. Mieszka obok moich rodziców – wyjaśnił uśmiechając się szeroko.
A wtedy przypomniałam sobie swojego kolegę z dzieciństwa, Maćka, z którym chodziłam łowić ryby, biegałam po lesie i zdzierałam kolana podczas wyścigów na rowerze.
- Chyba mi nie powiesz, że jesteś Maciek od Karolaków?
Mężczyzna niemal zatrzymał auto, odwrócił się do mnie.
- Magda od Leśniewskich? Tak przypuszczałem, ale nie byłem pewien. Choć tylko jedna taka blondyneczka z błękitnymi oczami bawiła się ze mną w dzieciństwie. – Maciek puścił do mnie oczko.
Zaczęliśmy się śmiać jak wariaci. Tak się cieszyłam, że spotkałam go po tylu latach. Od razu poprawił mi się humor.
- Dawno cię tutaj nie było… – stwierdził z żalem. – Chyba ostatni raz jeszcze w podstawówce…
Pokiwałam głową.
„To prawda”, pomyślałam z westchnieniem.
- Wiesz, jak to bywa w życiu – stwierdziłam filozoficznym tonem. – Ale teraz jestem i zamierzam zostać na dłużej – dodałam z uśmiechem. – A ty, co porabiasz?
Byłam ciekawa, co u niego. Lubiłam go i wciąż czułam nić sympatii, która nas kiedyś połączyła.
- U mnie dobrze, pomagam rodzicom na gospodarstwie, a dorywczo jeżdżę na taryfie i jakoś idzie do przodu – wyjaśnił rzeczowo. – A ty? Co cię sprowadza w te strony?
- Potrzebowałam chwili oddechu – wyjaśniłam, uciekając wzrokiem.
- Ok, nie pytam. Nie moja sprawa. – Maciek skupił się na prowadzeniu auta, bo zjechaliśmy z szosy i wjeżdżaliśmy akurat na polną drogę, która pokryta była kamieniami i kępami trawy. Trochę trzęsło na nierównościach, więc musiał zwolnić niemal do dwudziestu kilometrów na godzinę.
Dalszą część podróży spędziliśmy w milczeniu. Zerkałam na niego kątem oka, aż w pewnym momencie spojrzałam za szybę i zobaczyłam, że mijamy las, a po chwili moim oczom ukazały się pierwsze zabudowania przysiółka.
Dom babci stał w lekkim oddaleniu od drogi w malowniczym otoczeniu brzóz z jednej strony i łąki z drugiej. Dalej znajdował się staw i dróżka prowadząca do lasu. Wróciły wspomnienia i zdławiło mnie w gardle.
„Czemu tak rzadko tutaj przyjeżdżałam w ostatnich latach?”, pomyślałam.
- Jesteśmy na miejscu – wyrwał mnie z zamyślenia głos Maćka. Kolega spoglądał na mnie wyczekująco.
- A tak, jasne. Wybacz, zamyśliłam się. – Zapłaciłam za kurs i szybko wysiadłam z walizką w ręku.
- Na pewno sobie poradzisz? – Chciał się upewnić, widząc jak walczę z jednym z kółek, które zatrzymało się na jakiejś nierówności.
- Dam sobie radę! – zapewniłam go. Czerwona z wysiłku podciągnęłam walizkę i wsadziłam ją sobie pod pachę.
Maciek pożegnał się ze mną i chwilę później auto odjechało, a ja ruszyłam do furtki.
Dom babci był mały, biały, z okiennicami w kolorze bladego różu i ciemnobrązową dachówką. Obok z lewej strony domu rozciągał się ogród warzywny, natomiast z prawej rosły krzaczki porzeczek, agrestu i drzewka wiśniowe.
Nim zdążyłam zapukać drzwi się otworzyły i stanęła w nich babcia Ludka.
- Madziu, dziecko, jak dobrze cię widzieć – zawołała, a jej jasne oczy rozbłysły. Miała włosy białe jak mleko, spięte na karku w koczek, twarz pooraną zmarszczkami, ale jej oczy wciąż były żywe i bystre jak u nastolatki. Ubrana była w zieloną bluzkę, czarną spódnicę i biały fartuch z kieszeniami, a na nogach miała kapcie.
Kiedy widziałam ją ostatnim razem wyglądała dużo lepiej, może coś jej dolegało, a może to samotność?
Zrobiło mi się głupio, że nie odwiedzałam jej przez tak długi czas. Dzwoniłam owszem dosyć często, ale zabiegana i zajęta mnóstwem codziennych spraw, zapomniałam o tym, że jest ktoś, kto na mnie zawsze czeka. W tamtym momencie uświadomiłam sobie, że przecież babcia nie będzie żyła wiecznie, a ja ją zaniedbałam.
Postanowiłam to naprawić, ale póki, co chciałam się nacieszyć jej widokiem i jedynym niepowtarzalnym zapachem – lawendy i goździków.
Postawiłam walizkę na schodach i rzuciłam się uściskać babcię.
- Witaj, babciu – powiedziałam, a wzruszenie ścisnęło mnie za gardło. (...)"
"NASZE WŁASNE NIEBO"
#fragment #nowapowieść #pisarka #piszępowieść #naszewłasneniebo #powieśćobyczjowa #romans #dobraksiążka
Komentarze
Prześlij komentarz