Ja i moje roślinki - fragment powieści :)
Fragment "Zapisków zwariowanej narzeczonej" - mojej najnowszej książki, która będzie miała premierę w czerwcu! Lubicie komedie obyczajowe? Jeśli tak to ta powieść z pewnością wam się spodoba ;)
JA I MOJE ROŚLINKI
Kocham kwiaty, ale one mnie chyba nie. Podobno są ludzie, którzy mają rękę do kwiatów, ale ja niewątpliwie do tych osób nie należę. Czego to ja nie robiłam, żeby kwitły jak szalone, jednak nie przyniosło to zamierzonego efektu.
Od kiedy wprowadziliśmy się z Danielem do wspólnego mieszkania miałam dwanaście kwiatów: kilka paproci, parę kaktusów, jakieś fiołki i bratki. A nawet fikusa. Tylko, że po jakiś dwóch tygodniach do miesiąca od przeprowadzki kwiatki jakby zaczęły smętnieć i opadać, i … usychać. Starałam się o nie dbać, podlewać je i zmieniać im miejsce na mniej słoneczne albo bardziej nasłonecznione, ale to nic nie dawało, bo one nadal marniały. U innych rosły, kwitły, zieleniły się na potęgę a u mnie ginęły śmiercią (nie)naturalną.
I nie mogłam znaleźć przyczyny takiego stanu!
Nawet kaktusy u mnie nie chciały rosnąć. Po pewnym czasie one też smętniały. Przez jakiś czas miałam też sztuczne kwiaty, w tym storczyka, niezwykle pięknego, który był moją dumą, aż do czasu, gdy również … usechł. A konkretnie wyblakł od słońca i musiałam go wyrzucić.
Nie wiem o co chodzi z tym podlewaniem, owszem zapominam o tym często, bo jestem roztargniona i podlewałam kwiaty za mało. Kiedyś zrobiłam eksperyment, przez jakiś czas podlewałam roślinki prawie codziennie. Efekt był taki, że wszystkie zgniły. I jak tu być mądrym? Czego bym nie robiłam, roślinki nie chciały współpracować.
Miały focha czy co? A może Igofobię jakąś?
Najdziwniejsze było to, że gdy oddawałam taką na wpółżywą roślinkę mojej mamie lub Aśce okazywało się, że po pewnym czasie przebywania u nich taka roślinka zaczynała odżywać, kwitnąć i mieć się wyjątkowo dobrze. Zjawisko to nad wyraz mnie denerwowało. Czułam, że poległam na tym polu, a moje zabiegi okazywały się nieskuteczne.
Ostatecznie pogodziłam się z tym, że nie mam ręki do kwiatów i pozbyłam się wszystkich roślin, które zakupiłam podczas ostatniej wiosennej wyprzedaży w ogrodniczym, kiedy nie mogłam się powstrzymać, bo chęć udowodnienia, że jednak mam rękę do kwiatów, całkowicie mną zawładnęła (nie, nie wyrzuciłam ich, tylko oddałam). Jak nic skretyniałam wtedy do reszty. Ale oczywiście znów poniosłam klęskę i pogrążyłam się w czarnej rozpaczy.
I wiecie co? Znalazłam wyjście z tej wydawałoby się beznadziejnej sytuacji . Nie byłabym sobą, gdyby mi się to nie udało
Teraz w naszym mieszkaniu rośnie jedna paprotka, o którą dba Daniel (ja się nie dotykam, nawet nie zbliżam się do niej na krok) i kilka kaktusów, które podlewa Aśka, gdy mnie odwiedza. I tym sposobem i wilk jest syty o owca cała.
"Zapiski zwariowanej narzeczonej"
Komentarze
Prześlij komentarz